Tegoroczna, 39. już edycja konkursu Biennale Malarstwa "Bielska Jesień" prezentuje 109 prac 37 artystów, wyłonionych ze zbioru 1.566 obrazów nadesłanych przez 398 twórców
z całej Polski. Zadanie jurorów było trudne - nie tylko przez ogromną ilość prac do obejrzenia i ocenienia, ale także przez ich wielką różnorodność i brak wiodących tendencji, nie licząc zdecydowanej przewagi figuracji oraz niemal całkowitego zaniku malarstwa abstrakcyjnego
i geometrii. Nieliczne wyjątki wyłowiliśmy jako perełki i umieściliśmy na wystawie.
Największą ilość "materiału" malarskiego zajmowały obrazy mniej lub bardziej narracyjne, te z kolei w większości "przepadały" z powodu nieprzekonywującego poziomu warsztatu malarskiego lub przez zbyt dużą powtarzalność. Niektórych, dość typowych, przedstawicieli tych powszechnie uprawianych przez najmłodsze pokolenie praktyk, prezentujemy na wystawie, z zastrzeżeniem, że wielu im podobnych nie dostało się na listę wyróżnionych obecnością na wystawie, co wcale nie oznacza, że są od nich gorsi. W takim zbiorze umieścić należy powtarzające się w wielu przypadkach umiejętności malowania fotorealistycznego,
z lepiej lub gorzej dobraną scenką wybraną z Internetu lub z własnych zasobów fotograficznych. Należą do nich zarówno portrety Tomasza Kaniowskiego ("Blue Tok", "Blue Ping"), "Poza mną" Hanny Błońskiej, autoportret Wiolety Głowackiej, czy ocierające się o kicz, wręcz wyzywające prace Marty Piórko, bez tytułów (widzimy na nich parę jedzącą lody). Nieco więcej napięcia posiadają prace Katarzyny Swinarskiej, opatrzone znaczącymi podpisami, ułatwiającymi widzowi nawiązanie kontaktu z bohaterami jej obrazów, czy wyróżnione za swobodę i dowcipny dystans do podejmowanego tematu portrety Piotra Kossakowskiego, przedstawiające znane osoby publiczne ze sfery polityki i mass mediów. Cały cykl prezentowany był niedawno w galerii Elektrownia w Czeladzi, w ramach wystawy "Wtręt w trend", wraz z obrazami jego kolegów z grupy "Mistegorznizowegoż". Prywatne scenki z życia malowane seryjnie przez Edytę Jaworską-Kowalską (z cyklu "Dziennik mms"), pomimo niewielkich rozmiarów, dobrze oddają najbardziej popularny rodzaj kontaktu młodego pokolenia z kreowanym naprędce obrazem świata, ujmowanym przez obiektyw noszonej przy sobie komórki. Podobnie prywatny charakter mają - wyróżnione za wnikliwy stosunek do rzeczywistości i dużą empatię wobec bezimiennych bohaterów zwyczajnej codzienności - prace Joanny Wowrzeczki, artystki i socjolożki zarazem, długo związanej
z cieszyńską galerią Szara.
Rzeczywistość banalnych, zużytych, lecz niezdegradowanych przedmiotów zainspirowała Karolinę Komorowską. Łóżkowy materac, podarta szydełkowana serweta, czy pochodzący
z lat 50. kredens, wywodząca się z Lublina artystka przekształciła w bardzo interesujące obiekty malarskie, za co zyskała uznanie jury. Rzeczy z czasem nabierają cech indywidualnych, noszą na swej powierzchni ślady historii własnej i użytkownika. Sportretowanie ich - wykraczające poza proste oddanie podobieństwa z dostarczonego malarzowi zdjęcia - jest równie trudne, jak oddanie wizerunku i charakteru człowieka.
Na wystawie znajdziecie Państwo także kilka żartów. Wrocławski artysta Jerzy Kosałka podjął nieudaną próbę zdyskontowania rywali poprzez sięgnięcie do ubiegłorocznych wzorców.
W cyklu obrazów przysłanych na konkurs "Bielskiej Jesieni" bohaterami uczynił nagrodzone na poprzednim Biennale obrazy. Jak się okazało, nie każde światło odbite świeci równie mocnym blaskiem. Poważna technika realistyczna zabiła lekkość kpiny. A może żart okazał się niewart mozolnej pracy, jaką podjął artysta, realizując swój zamiar. Inny prowokacyjny obraz przysłał młody artysta z Zielonej Góry - Przemysław Przepióra. Wykorzystując średniowieczne karty z kalendarza (może nawet z "Godzinek księcia de Berry"), domalował na pierwszym planie wielkie "BUM". Jak na entrée, to wystarczy, z zainteresowaniem czekamy na rozwinięcie tych anarchistycznych gestów.
Bardzo oryginalne, a zarazem zagadkowe, okazały się być dla jurorów "metaboliczno-metafizyczne" prace Pawła Matyszewskiego, kolejnego laureata, zdobywcy trzeciej nagrody. Ten młody artysta (rocznik 1984), tegoroczny absolwent poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych, przyciągnął uwagę jurorów koronkowo wręcz malowanym światem dziwnych biologiczno-fantasmagorycznych form utrzymanych w charakterystycznej dla niego sinofiołkowej gamie barwnej, przypominającej rozkładające się tkanki organiczne. Zapytany o źródła inspiracji przyznał się, że świat natury jest mu bliski, interesuje się biologią i botaniką, z pasją uprawia ogród, a na co dzień jest artystą florystą. "Chociaż moje obrazy, w dużej mierze wypełnione są obfitą naturą w postaci zwierzęcej i roślinnej, komentują zależności panujące w ludzkim świecie" - wyjaśnia artysta. Praca pt. "Natura się nie myli" jest absurdalnym już w tytule założeniem, jednak ten absurd odnosi się do ogólnie przyjętej, większościowej postawy społeczeństwa, które ustala i narzuca normy dobra i zła, akceptacji i marginalizacji zjawisk mniejszościowych. Dlaczego zatem rodzą się organizmy daleko odbiegające od ideału "boskiego stworzenia"? W dawnych czasach najprościej było to wytłumaczyć ingerencją "ciemnej mocy"... Teraźniejszość jest bardziej wymagająca, chociaż są i tacy, którzy nie chcą wiedzieć, odpychają wszystko, co nie mieści im się w wąskim schemacie postrzegania, a dramat zaczyna się wtedy, gdy to "złe" przychodzi, objawiając naturę anomalii i "wynaturzeń". Inny z prezentowanych na wystawie obrazów Matyszewskiego nosi tytuł "Zespół serotoninowy". Serotonina, wyjaśniam dla postronnych, to tzw. hormon szczęścia i dobrego samopoczucia. Większość leków leczących depresje
i stresy posiada w składzie paroksetynę, przedłużającą selektywnie działanie serotoniny
w organizmie. Jednak przedawkowana lub zbyt długo zażywana powoduje tzw. zespół serotoninowy, czyli akurat skutki odwrotne od oczekiwanych: halucynacje, nadmierną potliwość, bezsenność, wymioty, stany lękowe, niepokój, zagubienie, prowadzące niekiedy do desperackich prób samobójczych. To kolejny obraz Matyszewskiego użyty jako pretekst do zastanowienia się nad własną kondycją psychofizyczną, naszym "miejscem w stadzie", umiejętnościami radzenia sobie ze stresem, wreszcie metafizycznym pytaniem o istnienie szczęścia. Myślę, że odwiedzający jego ostatnie wystawy - zarówno "Leucospermum",
w poznańskiej galerii Starter, jak i "Lysichition" w Enterze - takich zagadek do rozwikłania mieli bardzo wiele. Za co jestem mu bardzo wdzięczna, bowiem obrazy tego młodego człowieka, ustawione na przeciwnym biegunie tego wszystkiego, czym karmi nas popkultura, zagłębiają się niejako w jądro bytowania, którego odwieczną zasadą jest rozrodczość, starzenie się
i rozkład, a nie nieśmiertelne piękno powłok, które pomimo swej atrakcyjności - są przecież tylko narażonym na choroby i śmierć ciałem.
Artystką poruszającą problemy odwiecznego koła przemian oraz znajdującą wyraz dla "tajemnych mocy", towarzyszących nam od narodzin do śmierci, uosobionych w postaci trzech hinduskich bóstw: Kali, Durgi i Chinnamasty, jest Malwina Rzonca (urodzona w 1979 roku). To kolejna interesująca indywidualność twórcza, wyłoniona w wyniku selekcji spośród kilkuset zgłoszeń. Malarka, joginka i performerka, autorka choreografii i filmów wideo, absolwentka krakowskiej ASP, związana z Eksperymentalnym Studiem Tańca EST, z zapałem studiująca jogę i kulturę Dalekiego Wschodu. "Język mojego malarstwa kształtowałam w oparciu o negację tego, co akademickie, dlatego też źródłem moich inspiracji stał się kicz
i popkultura. Mainstreamowe media, takie jak prasa i telewizja, nigdy mnie nie interesowały, natomiast Internet uważam za niezwykle ciekawe, inspirujące narzędzie poznania oraz kulturowych obserwacji, i często wykorzystuję go w procesie kreacji" - zwierza się artystka. O pracach nadesłanych na konkurs mówi tak: "Obrazy, które pokazuję na "Bielskiej Jesieni", powstały ze skrzyżowania moich eksperymentów w dziedzinie performance i malarstwa.
Są one pastiszami tradycyjnych przedstawień hinduskich bogiń (Kali, Durga i Chinnamasta),
w które wpisuję samą siebie. Inspirację do powstania prac znalazłam w książce Mircei Eliadego pt. 'Joga. Nieśmiertelność i wolność', w której autor pisze: 'Wizualizacji obrazu boskiego towarzyszy trudniejsze ćwiczenie: identyfikacja z bóstwem, które obraz przedstawia. Sentencja tantryczna powiada bowiem, że nie sposób czcić boga, jeśli się samemu nie jest nim. Identyfikowanie się z bóstwem, stawanie się bogiem znaczy budzić
w sobie siły boskie, które drzemią w człowieku'". Dodajmy, że siły to nie byle jakie - Kali bowiem uosabia niezależność, wolność woli, trafność działania. Durga, nieugięta poskromicielka demonów, zachowuje godność i moc samostanowienia, a bogini Chinnamasta - o odciętej głowie, z której tryskają trzy źródła życia (wody, krwi i spermy) - reprezentuje radość życia i odwieczną mądrość. Interpretacje Malwiny Rzoncy, jakkolwiek pozbawione wielu szczegółów ikonograficznych towarzyszących oryginalnym przedstawieniom hinduskim, wychodzą naprzeciw współczesnemu widzowi, ułatwiając tym samym, poprzez zastosowanie czytelnego języka i atrakcyjnej techniki, dialog pomiędzy odległymi
a rozwijającymi się przez wiele stuleci w kompletnej izolacji od siebie kulturami Europy
i Półwyspu Indyjskiego.
Ciekawą interpretację czasów kryzysu zawarł w swoich obrazach Andrzej Cisowski, malarz
i grafik, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Kunstakademie w Düsseldorfie, gdzie studiował u słynnego A.R. Pencka. Obrazy "Przy stole" i "Adalen 31" odwołują się do słynnego filmu lewicującego szwedzkiego reżysera Bo Widerberga z 1969 roku (pod tym samym tytułem). Film odnosił się do tragicznych wydarzeń, mających miejsce podczas krwawo stłumionego, przy pomocy wojska, strajku robotników w miejscowości Adalen
w Szwecji, na początku lat trzydziestych. Bezrobocie i grupowe zwolnienia, wizja głodu, liczne bankructwa i zawrotna inflacja, stanowiące realia Europy w czasie tzw. wielkiego kryzysu, zaowocowały powstaniem licznych związków zawodowych, nowych programów socjalnych
i ekonomicznych oraz dojściem do władzy socjaldemokracji. Wielowątkowe analogie do czasów współczesnych, świetny warsztat malarski, doskonale oddający nostalgiczny charakter starych fotografii, ponadto kompletnie zmieniona formuła dotychczas stosowanego przez tego artystę języka prac (tu miłe zaskoczenie i brawa za skuteczne przełamywanie własnych schematów), przesądziły o przyznaniu mu drugiej nagrody w tegorocznej edycji konkursu "Bielska Jesień".
Ostatnim artystą, o którym chciałabym napisać, jest zdobywca nagrody głównej Grand Prix. Kamil Kuskowski (urodzony w 1973 roku), to jednocześnie artysta interdyscyplinarny, pedagog (uczy w łódzkiej ASP), organizator wielu wystaw, obecnie (wraz z Jarosławem Lubiakiem) prowadzi program galerii Zona Sztuki Aktualnej w Łódź Art Center w Łodzi. Wielokrotnie nagradzany i wyróżniany (największą popularność przyniosła mu chyba nagroda „Arteonu" za 2005 rok), nie miał dotychczas zbyt dużego szczęścia w konkursie bielskim, aż do tego roku, kiedy zdobył zaszczytne pierwsze miejsce - a startował trzykrotnie. Ciekawostką jest, że nieżyjący od lat ojciec Kamila, Stanisław Kuskowski, zwany "czarnym malarzem", któremu Kamil poświęcił wymowną instalację (można ją było obejrzeć w ramach festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi w 2008 roku), również był laureatem pierwszej nagrody - Złotego Medalu i nagrody MKiS w konkursie „Bielskiej Jesieni" w 1977 roku, dodatkowo zdobywając nagrodę specjalną "Srebrna Paleta". Aż się łza w oku kręci. Zwycięskie obrazy Kuskowskiego dosłownie zbijają z tropu. Są przewrotne i na pozór takie "antymalarskie". Nieuważny widz może minąć je obojętnie sądząc, że to tylko dwa zagruntowane białe płótna czekające na koncept malarza. Sprawne oko wyłowi jednak ledwo majaczący się ciąg liter, przysłonięty warstwami białej farby. Po pewnym czasie oko przyzwyczaja się do tej zamierzonej "nieostrości" i próbuje dojrzeć zamazany tekst napisany czarnym sprayem: "Żydzi zabili Chrystusa" - czytamy na jednym, na drugim zaś widnieje napis "Żydzi raus!", wzmocniony złowróżbną swastyką. Obrazy pochodzą
z najnowszego cyklu artysty pt. "Antysemityzm wyparty". Gest zamalowywania napisów antysemickich zaczerpnął artysta wprost z obserwacji rzeczywistości społecznej. W Łodzi, gdzie mieszka i pracuje, mieście, które nie powstałoby ani się nie rozwinęło w wielką metropolię, gdyby nie jej budowniczowie, w większości żydowskiego i niemieckiego pochodzenia, zjawisko antysemityzmu jest szczególnie emocjonalnie traktowane. Prawie nie ma takich rodzin łódzkich (myślę, rzecz jasna o tych - osiedlonych w Łodzi jeszcze przed wojną - rodzinach inteligenckich związanych z handlem, usługami, bankowością, medycyną), w których nie byłoby Żydów. Współczesna władza dyktuje normy poprawności politycznej, organizując dla młodzieży szkolnej tzw. dni tolerancji, podczas których jedni, a często i ci sami, zamalowują to, co zostało zamanifestowane na murach, ukrywając niejako owe gesty nienawiści i wrogości skierowane ku mniejszościom. Ale, zastanawia się artysta, czy da się je do końca wytrzeć z naszej podświadomości i serc? Przecież za chwilę w to miejsce pojawiają się nowe, wcale nie odwrotnie brzmiące... Bo czy ćwiczoną przez wieki nietolerancję wobec innych kultur da się wyprzeć takimi kulturalnymi gestami? Śmiem wątpić.
Jolanta Ciesielska
Od 2 października 2018 uruchomiony został nowy serwis galerii pod adresem: http://galeriabielska.pl/
_____________________________________________________________
Stara strona stanowi archiwum galerii: http://archiwum.galeriabielska.pl
Przekierowania z głównej strony