O związkach Eduarda Ovčáčka z polskim środowiskiem artystycznym pisze Zbyněk Janáček


___________________________________________________________________________

Przed rozpoczęciem nauki w szkole podstawowej od urodzenia (1957) żyłem w Widnawie, małym prowincjonalnym sudeckim miasteczku na pograniczu morawsko-polskim. Wychodząc z kamienicy i tylko trochę przyśpieszając kroku, mogłem szybko dotrzeć zapomnianą, obecnie niemalże polną drogą, która mimo wszystko musiała pamiętać lepsze czasy, do biało-czerwonego szlabanu z tabliczką Uwaga, granica państwa! Z lewej i prawej strony, prostopadle do zarośniętej trawą kamienistej drogi, ciągnęły się w obu kierunkach aż do niedalekiego horyzontu pasy zoranej i dokładnie zbronowanej brązowej ziemi. A po drugiej stronie, właściwie już w innym kraju, droga była oddzielona identycznym szlabanem z identyczną tabliczką, tylko skierowaną w stronę potencjalnego przybysza z Polski. Jaki napis widniał na tej tabliczce, nigdy się nie dowiedziałem. Surowo wzbronione było nawet tylko przebiec ten krótki pas ziemi niczyjej, a w szczególności przejść pod tym drugim szlabanem. Czasami po drugiej stronie, za żerdzią, na której czerwona i biała farba zdążyły już popękać, stał polski żołnierz. Przynajmniej tak z kolegami myśleliśmy: mundur w tym dziwnym, nieokreślonym kolorze, nieznane pagony i przede wszystkim zupełnie inna czapka. Tak bardzo inna i różna od tych, które nosili żołnierze czechosłowaccy. Pewnie bawił go widok grupki chłopców, którzy z podziwem i obawą przypatrywali się jego broni, paskowi, wypustkom. A kiedy do nas przemówił, jakie było nagłe zdziwienie z tego powodu, że ten „za granicą", za szlabanem, tudzież cudzoziemiec, wypowiadał słowa, które jakbyśmy skądś znali, bliskie, jak dawno zapomniane wspomnienie, które nieustannie gdzieś się w nas odzywa... Ale byliśmy „zdyscyplinowani", pełni obaw, wyszkoleni opowieściami o tych, którzy nie podołali pokusie i przekroczyli „granicę..." Opowiadano mnóstwo rzeczy o wielkim mieście w centrum Polski, zniszczonym i zrównanym przez Niemców z ziemią w czasie wojny, o jego odbudowie, przy której potrzebna była każda para rąk. Pomimo tego wśród nas też znaleźli się bohaterowie, którzy naiwnie przypuszczając, że żołnierz się oddalił albo raczej wcale go nie było nigdzie w pobliżu, przechodzili pod pierwszym szlabanem i nagle na środku ziemi niczyjej stawali jak wryci, by ze zwycięskim uśmiechem lub okrzykiem, ale już pewnie stojąc „na naszej ziemi", cieszyć się wyrazem podziwu ze strony tych młodszych lub mniej odważnych z nas. Ale byli między nami też tacy, którzy przemogli strach wywołany tamtymi opowieściami o odbudowie Warszawy i przynajmniej zawadiacko przytupnęli małą nóżką pod drugim szlabanem albo z psoty rozhuśtali się na belce szlabanu. Wtedy wydawało się, że zaraz wypuszczą ją z rąk i pofruną na swoją pierwszą podróż zagraniczną. Ale zawsze coś ich powstrzymywało. Znajdując się w najwyższym punkcie, nie rozluźniali dłoni, strach zmuszał ich do mocniejszego zaciśnięcia małych dłoni na szlabanie i do „powrotu" do domu.

Dlaczego przytaczam tę banalną przygodę bez puenty w tekście katalogu do wystawy Eduarda Ovčáčka? Przede wszystkim dlatego, że na temat jego twórczości wypowiadano się już wielokrotnie: pojawiły się dwie znaczące monografie, lista jego prac graficznych oraz wiele katalogów, artykułów i opracowań. Jednak moja uwaga skupia się właśnie na początkach twórczości Eduarda Ovčáčka i jego pierwszych kontaktach z Polską z odniesieniem do tych znaków czasu, do których możemy zaliczyć żołnierzy na granicach, nawet tak bliskich krajów jak Polska i Czechosłowacja, szlabany i zaorane pasy ziemi, na której pozostawiłby ślad każdy, kto chciałby zrobić coś, co dzisiaj jest tak proste i oczywiste, czyli pójść do kogoś po drugiej stronie, porozmawiać chociażby tylko o pogodzie, albo wypić kawę, zamówić piwo w pobliskim barze czy kupić zwykłą rzecz. Uważaliśmy jakby z rozpędu, że ten stan jest „normalny", po prostu dlatego, że urodziliśmy się w tym czasie i nie znaliśmy innego status quo!

A zarazem był to czas, w którym właśnie pomiędzy czeskimi i polskimi grafikami, malarzami oraz rzeźbiarzami rozkwitała współpraca, jakby na przekór wszystkiemu i ze świadomością, że świat propagandy i ogłupiania z jednej strony oraz z drugiej obłudny brak zaufania, który najdobitniej był wyrażany właśnie przez granice, strefy, ograniczenia, idiotyczne nakazy i zakazy, dręczenie, poniżające procedury na granicach, nie tylko pomiędzy tzw. Wschodem i Zachodem, ale też między państwami, których przedstawiciele obejmowali się i serdecznie ściskali dłonie przed obiektywami kamer.
Sztuka była uniwersalnym językiem, sejsmografem przy głównych arteriach historii, płytą rezonansową wibrującą z różnym nasileniem i mocą, ale nieustannie, jakby na przekór granicom, ideologiom.
Dziś historia pierwszej wystawy Vladimíra Boudníka w Polsce i drogi przemierzonej przez jego druki, aby wystawa mogła być zorganizowana, jest prawie nie do uwierzenia i zaczyna istnieć w sferze legend.
Może wczesna twórczość Ovčáčka, która stoi pod znakiem intensywnych kontaktów z polską sceną plastyczną, nie jest odpowiednio doceniana w tym właśnie kontekście. Przecież już w 1960 roku nawiązuje kontakt listowy z grupą artystów związanych z Galerią Krzywe Koło, a przyjaźń z Marianem Boguszem później trwała nieprzerwanie aż do chwili przedwczesnej śmierci Bogusza. W podobnie dramatycznych okolicznościach w 1963 roku w Krzywym Kole Ovčáček miał wspólne wystawy z J. Čunderlíkiem oraz M. Urbáskiem. Grafiki były przyniesione do Polski przez członków słowackiego pogotowia górskiego... Ta udana wystawa przyczyniła się do zaproszenia artysty na międzynarodowy plener w Koszalinie. Później Ovčáček nieprzerwanie utrzymywał intensywne kontakty z polskimi plastykami. Obiecująco rozwijający się od lat 60. proces, po 1968 roku został poddany regulacjom, dochodziło do różnych utrudnień ze strony administracji. Rzeczą naturalną jest to, że po 1989 roku Eduard Ovčáček był jednym z pierwszych, którzy zaangażowali się i bezpośrednio organizowali kontakty pomiędzy ostrawską a polską/śląską sceną plastyczną. To działo się bez wsparcia i tzw. euroregionów, i o wiele wcześniej od ich powstania. Kontakty te traktowano jako oczywiste i naturalne.
Inicjacyjna rola Eduarda Ovčáčka jest bezsporna, nie była ograniczana pokoleniowo, geograficznie ani w żaden inny sposób. Towarzyszyła jej zawsze świadomość tego, że w Cieszynie, Katowicach, Krakowie, Łodzi czy w Warszawie panuje atmosfera nadzwyczaj przychylna i sprzyjająca kontaktom, środowisko jest otwarte i koleżeńskie, inspirujące, a twórczość autentyczna, współczesna, taka, która liczy się z twórczymi założeniami, i która zupełnie naturalnie jest otwarta w stronę nowych technologii. Był to jeden z wielu niedocenionych czynów, którymi Ovčáček wpłynął swoim naturalnym autorytetem i jako osobowość sztuki na rozwój artystycznego szkolnictwa uniwersyteckiego na północy Moraw oraz w całej Republice Czeskiej.

Zbyněk Janáček, 2010

 

Od 2 października 2018 uruchomiony został nowy serwis galerii pod adresem: http://galeriabielska.pl/
_____________________________________________________________

Stara strona stanowi archiwum galerii: http://archiwum.galeriabielska.pl
Przekierowania z głównej strony

>>

Nasze profile:

 

Facebook galerii     instagram galerii     YouTube galerii

 

Google Open Gallery

__________________________

Biuletyn Informacji Publicznej

>>